„Sztuka to szept
historii, który wzbija się ponad zgiełk czasu”
„Sarkazm był
niebezpieczny dla tego, kto go stosował: dawało się nim rozpoznać język
szkodnika i sabotażysty. Ale ironia (…) pozwala zachować to, co cenne, nawet
wtedy, gdy zgiełk czasów stawał się tak głośny, że wybijał szyby w oknach”
„W stalinowskiej Rosji
były tylko dwa rodzaje kompozytorów: żywi zastraszeni oraz martwi”
- fragmenty powieści Zgiełk czasu
Wydawnictwo: Świat Książki
Tłumaczenie: Dominika Lewandowska-Nowak
Liczba stron: 224
ISBN: 978-83-8031-587-7
Julian Barnes – współczesny
pisarz uznany za czołowego brytyjskiego postmodernistę – dzisiaj coraz mniej
eksperymentuje z formą, natomiast nie tylko nie rezygnuje ze swej typowej
„barnesowskiej ironii”, raczej posługiwanie się nią doprowadza do mistrzostwa.
Ironia stała się częścią jego literackiej natury, jest więc jedną z
rozpoznawalnych cech jego stylu, a zarazem pisarz uczynił z niej integralną
część opowiadanych historii. Ironia jest duchem jego opowieści. Poczucie kresu (nagrodzona Bookerem w
2011 roku) - to książka o ironii losu. W najnowszej powieści –
ironia została wykorzystana jeszcze inaczej – jest kluczem do zrozumienia
fenomenu wybitnego twórcy. Zgiełk czasu
jest historią kompozytora żyjącego w czasach stalinowskiego terroru, który z
ironii uczynił swoją tarczę ochronną: za
jej pomocą okpił władzę i uratował swoją sztukę. Tym kompozytorem jest Dymitr
Szostakowicz. Julian Barnes stworzył fikcyjny dziennik genialnego twórcy, by
uzmysłowić co dzieje się w sytuacji, gdy artysta (doskonale świadomy swojej
misji) staje się zakładnikiem swoich czasów, a Sztuka spotyka się z Tyranią.
Dymitr Szostakowicz to jeden z
najwybitniejszych rosyjskich twórców XX wieku, który przez lata wzbudzał (i
nadal wzbudza) skrajne emocje. Dla jednych jest kompozytorem, który pozwolił
wykorzystać siebie i swoją muzykę do celów ideowo-programowych, dla innych –
pozostaje symbolem artysty, któremu sowiecki system nie zdołał złamać ducha.
Julian Barnes oparł swoją książkę na tych sprzecznościach. Uwięził czytelnika w
umyśle Szostakowicza, dzięki czemu poznajemy nie tylko jego biografię, ale
przede wszystkim jego wewnętrzną walkę wynikającą ze strachu o życie i z
poczucia misji, do której był powołany. W pewnym sensie książka jest spowiedzią człowieka, który w
końcu się złamał - jednak nigdy nie zdradził swojej sztuki. To także obraz przerażającej
epoki i studium człowieka zniewolonego, który próbuje ocalić resztki godności,
aż w końcu przestaje mieć nadzieję, że koszmar kiedykolwiek się skończy.
Książka nie jest napisana w
formie klasycznego dziennika, w swojej konstrukcji raczej przypomina dramat –
sztukę w trzech aktach (a może raczej budowę klasycznego koncertu). Poznajemy
artystę w trzech okresach jego życia, w trzech epizodach, nawet w równo od siebie
oddzielonych interwałach. Każda z części to niemal klaustrofobiczna scena: pod
windą, w samolocie i w samochodzie. W każdej z nich przyglądamy się Szostakowiczowi
w skrajnie trudnych dla niego momentach. To tego typu chwile, w których przesuwa się człowiekowi całe życie przed
oczami, gdy dokonuje on swoistego rozrachunku. Oto trzydziestoletni kompozytor (u
szczytu kariery), którego życie legło w gruzach, ponieważ publiczne potępienie
jego dzieła przez towarzysza Stalina może oznaczać wyrok śmierci. Długa
jest droga do rehabilitacji i wiele czasu upłynie, zanim artysta i jego rodzina
będą mogli zasnąć bez lęku. Kolejna odsłona – Szostakowicz naraża się
systemowi, gdy bierze udział w Pokojowym Kongresie w U.S.A. i odnosi
niezamierzony sukces za żelazną kurtyną; a przecież jego zadaniem było reprezentowanie myśli sowieckiej, a nie promocja własnej osoby. Ludzie w stalinowskiej Rosji
oddawali życie za bardziej błahe przewinienia. I wreszcie – w trzeciej części
przyglądamy się artyście, który nie obawia się już o życie, ale jest świadomy, że popełnił „moralne samobójstwo". Jest to obraz człowieka, który dożył czasów odwilży
tylko po to, by przekonać się, że władza, co prawda, nie szantażuje śmiercią, ale dając
pozory większej swobody i wolności – potrafi jeszcze mocniej upodlić.
Dzięki błyskotliwemu stylowi
Barnesa - jego książka, mimo minorowej tematyki, nie jest przytłaczająca ani ponura.
Opowiedziana jest w sposób oryginalny: opowieść stanowi po trosze dziennik i monolog
wewnętrzny głównego bohatera. Jeśli się zastanowić, to dojdziemy do wniosku, że
historia zna analogiczne sytuacje i utwory. W podobnym zamierzeniu przecież powstała
Obrona
Sokratesa. Nie o formę, rzecz jasna, tu chodzi, lecz o koncept. Dzieło
Platona jest rzekomą relacją z autentycznego przebiegu mowy obronnej podczas
procesu, ale równie dobrze możemy potraktować ją jako kreację literacką -
monolog wewnętrzny Sokratesa zbudowany z zapamiętanych fragmentów mowy
obronnej, a może w ogóle tylko z dobrze przecież znanych Platonowi poglądów i
perypetii swego wielkiego nauczyciela. Tak czy inaczej – Obrona Sokratesa – jest hołdem i kunsztowną argumentacją przeprowadzoną
dla zrehabilitowania Mistrza. Dokładnie taką samą rolę pełni Zgiełk czasu Juliana Barnesa, przy czym Platon odlał posąg
ze spiżu, Barnes zaś nie miał zamiaru wynosić swojego bohatera na piedestał.