O tempora, o
mores!
Sięgając po
powieść promowaną jako „kryminał islandzki” polski czytelnik spodziewa się, że
książka wpisze się w konwencję literatury skandynawskiej, a to oznacza, iż zawiera
opisy egzotycznej wyspy, surowej i fascynującej przyrody, stanowiącej tło dla
ukazania mentalności jej mieszkańców. W przypadku książki „Na dno”- określenie
jej przez wydawcę „kryminałem islandzkim” jest zatem zabiegiem nieco ryzykownym
– w pewnym sensie uprawomocnionym, ale jednocześnie wprowadzającym w błąd. Owszem
– czytelnik, który szuka specyficznej skandynawskiej literatury – sięgnie po
nią, ale może być rozczarowany. Książka nie zapewni opisów przyrody,
natomiast dotyka ciekawej i bulwersującej tematyki i byłoby lepiej, gdyby
potencjalny czytelnik został uprzedzony, że sięga po niekonwencjonalny kryminał, którego akcja rozgrywa się na
Islandii...
Quentin
Bates jest brytyjskim dziennikarzem i autorem serii kryminałów. Ponieważ
mieszkał przez pewien okres czasu na Islandii, a klimat wyspy go oczarował,
postanowił akcję swych książek umieścić właśnie w jej scenerii. „Na dno” jest
pierwszą książką dostępną polskiemu czytelnikowi. Na czym polega
„niekonwencjonalność” tej książki? Podobnie jak w innych kryminałach mamy do
czynienia z ofiarą i dochodzeniem policyjnym, ale nie przeżywamy dreszczyku
emocji, który towarzyszy odkrywaniu i domyślaniu się kto miał motyw i zabił,
rzecz zupełnie w czym innym… Czytelnik powoli odkrywa, że przenosząc się na odległą wyspę, wcale nie uciekł od znanej
rzeczywistości, a prezentowane problemy są mu bliższe, niż mu się wydaje. Poznajemy zupełnie nieoczekiwane oblicze Islandii: rozwijający się przemysł, rzesze
emigrantów, zagrożenie bezrobociem i problemy kadrowe. Do tego afery, korupcja,
skandale towarzyskie i obraz elit zamieszanych w nielegalne interesy i
inwestycje. Majstrowanie w przepisach prawnych, nielegalne wykorzystywanie
publicznych pieniędzy i bezradność zwykłych obywateli. Treść książki wydaje się dziwnie znajoma. Czyżby autor
czerpał inspirację z wieczornych wiadomości? Czytając książkę „Na dno” nie dane
nam będzie rozkoszowanie się egzotyką wyspy. Raczej zyskamy kolejny dowód na
to, że świat naprawdę stał się globalną wioską…
W małym
porcie, w Hvalviku (w którym nie ma nawet typowego komisariatu), znaleziono
zwłoki młodego mężczyzny. Komendant policji od razu otrzymuje rozkaz „z góry”,
by zbytnio nie angażować się w sprawę. Coś jednak nie daje spokoju Gunnie
(sierżant Gunbhildur Gisladóttir), która prowadzi dyskretne
dochodzenie. Policjantka nie wierzy w przypadkowe utonięcie człowieka, potrafi też znaleźć powiązanie jego śmierci z
problemami nowo powstającego kombinatu przemysłowego. Tajemnicą poliszynela jest to, że współudziałowca budowy to (niebagatela) – sam minister środowiska,
który pokrętnymi machinacjami uzyskał pozwolenie i pieniądze na budowę zakładu
- w dodatku na terenie rezerwatu… „O tempora! o mores!” - chciałoby się
krzyczeć, tyle że nie krzyczymy, bo nic nas w tym dziwnym świecie w zasadzie
nie zdoła zadziwić… W Hvalviku jednak coś się dzieje, rośnie niezadowolenie
mieszkańców, a w powietrzu wyczuwalne jest napięcie. Skoro nie można liczyć na
rząd, to trzeba wyrazić swój protest w demonstracjach…
Gunna ma do
dyspozycji tylko dwóch ludzi, a jej przełożony zrobi wszystko, by nie
zaszkodzić swojej karierze, więc wydaje się, że sprawa morderstwa zostanie zatuszowana. Na
szczęście policjantka bezwiednie znajduje silnego sprzymierzeńca. Sprawę
nagłaśnia piekielnie dobrze poinformowany, nieuchwytny i znienawidzony (w
pewnych kręgach) Skandalblogger, który bez owijania w bawełnę wywleka i upublicznia
brudne sprawy ludzi stojących na świeczniku. Temat zostaje podchwycony przez
dziennikarzy, pewnych spraw już nie można dłużej ukrywać i w ten sposób Gunna
nagle otrzymuje zielone światło w sprawie dochodzenia. Czy to wystarczy? Czy
policja rozgryzie sprawę? Czy winni zostaną ukarani?
Książka jest
całkiem sprawnie napisana. Co prawda nie jest pozbawiona drobnych mankamentów
(znajdziemy parę uwag do autora i do tłumacza), ale ma także sporo zalet. Autor
jest dziennikarzem i z jego książki przebija autentyczna wiara w szlachetne
przesłanie tego zawodu. Praca reporterów (jak u Stiega Larssona) sprowadza się
do wypełniania misji społecznej. Jednym z największych walorów książki jest
spotkanie z Gunną, przesympatyczną policjantką z prowincjonalnego komisariatu,
która nagle zostaje rzucona na całkiem głębokie wody. Dla niej warto sięgnąć po książkę, nie można
jej nie polubić. Gunna to naprawdę „duża” dziewczynka, której atutem jest
inteligencja i całkiem niezłe poczucie humoru…
Za książkę dziękuję autorowi i Pani Krystynie
Ta niekonwencjonalność fabuły wydaje się być urzekająca. Zaciekawiłaś mnie, nie słyszałam o kryminałach islandzkich więc chętnie do nich sięgnę. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJak na razie czytałam jeden islandzki kryminał i... o matko, nigdy w życiu. Chociaż Twoja recenzja jest raczej zachęcająca :) Ciekawi mnie tylko, jak bardzo ta powieść podobna jest do trylogii Larssona. Wykryłaś w niej jakieś podobieństwa?
OdpowiedzUsuńRaczej nie porównywałabym do twórczości Larssona. Wypowiedziałam to magiczne nazwisko tylko przez to, że nasunął mi się podobny obraz dziennikarzy, którzy przedstawieni są w takim czystym, nieskażonym świetle. Wypełniają misję, sięgają tam, gdzie władza zawodzi, a nie węszą za sensacją dla zarobku...
UsuńHm mnie już ten opis nieuchwytnego i dobrze poinformowanego bloggera kojarzy się z Salander, stąd moje pytanie o podobieństwa. Ale skoro ich nie ma, to chwała autorowi :)
UsuńLarsson był dziennikarzem i pisarzem szwedzkim, więc chyba nie miałaś na myśli jego książki...
UsuńOczywiście, że nie :) Powieści Larssona są jednymi z najlepszych kryminałów jakie znam. Widzę jednak, że autor ma silny wpływ na innych pisarzy stąd dość ostrożnie podchodzę do tematów dziennikarskich w kryminale. A ta straszna islandzka powieść o której mówiłam to "Jezioro" Arnaldura Indriðasona. Okropność.
UsuńW takim razie - kamień z serca:)
UsuńA wracając jeszcze (jeśli mogę) do książek w duchu Larssona (i nie chodzi o jakiekolwiek naśladownictwo), to mam pytanie czy znasz "Magika" Magdaleny Parys?
UsuńPierwszy raz słyszę o tym kryminale. Skoro jest niekonwencjonalny, to może się na niego skuszę. Tak ciekawie napisałaś o tej książce.
OdpowiedzUsuńWydawało mi się, że charakterystyczną cechą skandynawskich kryminałów są nie tyle opisy przyrody, co raczej mnogość wątków, rozbudowane tło obyczajowe, poruszanie problemów społecznych. Według mojej definicji "Na dno" pasowałoby na skandynawski kryminał, ale mogę się mylić, gdyż nie czytałam zbyt wiele w tym gatunku i niezbyt go lubię.
OdpowiedzUsuńDobrze wspominam "Statek śmierci" Yrsy, więc do islandzkich powieści mam małą słabość, zachęca również postać sympatycznej policjantki :)
Masz rację. Moja definicja zapewne jest zbyt ciasna, a może podryfowała w złym kierunku (tak się rodzą stereotypy). Biorąc pod uwagę, że "Na dno" porusza problemy społeczne - pod tym względem książka jak najbardziej wpisuje się w "skandynawski kryminał" :)
UsuńTeż nie jestem ekspertem, mówiłam o swoim wyobrażeniu i chciałam je zrewidować lub potwierdzić, żeby wiedzieć na przyszłość ;)
UsuńA ja bym się skusiła na taki niekonwencjonalny kryminał :)
OdpowiedzUsuńZanim siegne po tą ksiazkę poważnie sie zastanowie, gdyż nie ejstem tak do końca przekonana.
OdpowiedzUsuńhttp://kruczegniazdo94.blogspot.com
Kryminały od lat skręcają coraz bardziej w stronę rozbudowywania tła obyczajowego. Dzięki temu czytelnik, szukając rozrywki, dowiaduje się sporo o mało znanych krajach, takich jak Islandia. W podobny sposób Polskę "promuje" Miłoszewski.
OdpowiedzUsuńGlobalna wioska? Straszne, ale chyba, niestety, prawdziwe.
I bardzo dobrze, że skręcają:) Lubię klasyczne kryminały, a jeszcze bardziej lubię, gdy tło jest obyczajowe i kryminał jest tylko pretekstem, by ukazać ważne problemy. Całkiem nową jakość stworzyła np. Kate Atkinson, która w swych książkach z detektywem Jackson Brodiem - pod pretekstem intrygi kryminalnej przeprowadza całkiem trafną analizę współczesnego społeczeństwa...
Usuń